Powrót
Jaskułka Story

"Jaskułka story"

Góral zapowiadacz

- Przychodzi dziadek, gdzieś znad Buga, nie pamiętam, istna bida z nędzą i wciska mi w rękę flaszkę, że podzieli się ze mną piwkiem. - Ja bym panu całe postawił, ale pieniędzy nie mam, a pan panie redaktorze (!), to tak potrafi zapowiedzieć, że od razu lepiej się gra. I dodaje: - Ja muszę panu powiedzieć, chociaż to trochę wstyd chłopu mówić, ale ja jestem pana uwielbiciel! I jak tu się po takim geście nie wzruszyć. Takie spotkania tylko dodają skrzydeł, żeby tu do Kazimierza wracać i wracać i robić to, co już robię tyle lat - mówi Stanisław Jaskułka, jak zwykle ubrany w góralski strój i jak zwykle - na bok odstawiając swą aktorską profesję - posługując się czystą podhalańską gwarą, taką jak na prawdziwego górala przystaje.

Talizman prawdziwków

Ktokolwiek przystanie w namiociku obok estrady Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu, przekona się, że w słowach Staszka nie ma krzty przesady. On tu nie jest Zenkiem Walencikiem z tv-tasiemca "Plebania". On jest swój. Guru babć z zespołów śpiewaczych i dziadków z kapel, tych "prawdziwków", jak mawia się na festiwalu, do których dołączają młodzi, równie Jaskułkę wielbiący. On jest gwarancją dobrego popisu na festiwalowej estradzie, bo jego wprowadzenie - wprawdzie oparte na pospiesznej rozmowie z ludowym wykonawcą na zapleczu, ale skończenie profesjonalne - daje nadzieję na sukces.

Ba! Jest tego sukcesu nieomal gwarancją! Istny talizman.

Może nawet bardziej pożądany w tej roli - jak to sam skromnie nazywa - zapowiadacza niż zawsze poważny Józek Broda, sam artysta ludowy, fachowiec nad fachowce, co to i na listku i na trombicie zagra i tak się zapędzi, że zaśpiewa na swojską nutę za solistę, którego miał tylko zapowiedzieć.

Stasek - bo tak powszechnie mówią do niego ludowi, autentyczni artyści - i uśmiechnie się szeroko i rzuci dowcipem odganiającym precz tremę, a potem nie wzgardzi kielonkiem z wdzięczności mu podsuniętym. No to za rok, na następnym festiwalu prawdziwki lecą do niego jak w dym, jak ciele do cycka. - Zapowies? - pytają. -Zapowiem! - obiecuje, jeśli to jego kolej wśród trzech góralskich konferansjerów (bo w tym roku u Staszka i Józka udanie terminował jeszcze Stanisław Łukaszczyk Kołoc z Bukowiny Tatrzańskiej). I zrobi to tak, że nie tylko pełne miłości do folkloru serce rośnie.

Poprawianie Jana Nepomucena

Nie, nie świętego, tylko Jana Nepomucena Kamińskiego, autora "Zabobonu", kontynuacji "Krakowiaków i Górali". Jaskułka indagowany na okoliczność jak trafił na kazimierski festiwal wspomina: - Przez Teatr Osterwy. Kiedy skończyłem szkołę teatralną, myślałem, że się pożegnałem z góralszczyzną. Aż tu w 1974 r. zagrałem w Lublinie rolę Bryndasa, przywódcę górali w "Zabobonie". Cały ten tekst był napisany mazurzącą pseudogwarą, jakimś wyobrażeniem gwary. Bolało mnie to i starałem się mówić jak góral, zaś w śpiewie, a było czym wtedy śpiewać - miałem trzy oktawy, opierać się na góralskim białym głosie. Zresztą muzycznie do tej opery narodowej przygotowywał nas prof. Marian Chyżyński, dziś juror kazimierskiego festiwalu.

Po spektaklu przyszły jakieś panie. Spodobałem się im, komplementują mnie i mówią: - Pan tak pięknie imituje gwarę góralską! Najpierw się zdenerwowałem na takie potraktowanie mnie, górala, ale jak usłyszałem pytanie, czy dałbym radę poprowadzić Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych, spuściłem z tonu. To były Krysia Chruszewska i ś.p. Alicja Dolina z WDK, od kilku lat organizatorki festiwalu, ta druga także jego komisarz.

Zupełnie zmiękłem jak usłyszałem, że mam zapowiadać z Wandą Czubernatową, poetką góralską, która była jak na tamte czasy prawdziwą gwiazdą medialną a i sekretarzem w swojej Rabie Wyżnej. Przyjechałem, pożyczyłem od zespołu portki, które były na długość dobre, ale nie na szerokość. Wanda o mnie mówiła "Jaskułka z chorągiewką u rzyci", bo w te portki zmieściłby się 150-kilogramowy zadek a ja ważyłem 57.

Przyjeżdżam więc do Kazimierza na kapele 32 lata i tylko w jednym rok tu nie byłem, bo wyjechałem do Szwecji. Szybko jednak wróciłem stopem do Ystad i do Wrocławia. To była miłość do Krysi, która nas w teatrze uczyła śpiewać i była akompaniatorką. Miłość wielka, chociaż koledzy nazywali mnie Ścigany, bo żadna kobita nie mogła mnie doścignąć. Dopadła mnie w czasie żółtaczki, więc się śmieli, że byłem ofiarą rocznej abstynencji.

Nasza córka Agatka poszła w ślady mamy, studiuje skrzypce w Niemczech, robi kurs mistrzowski a będzie się jeszcze zajmować skrzypcami barokowymi. A ja jeżdżę na coraz więcej imprez folklorystycznych.

Jestem z miasta...

Jaskułka pochodzi z Nowego Targu. Mówi, że jest z miasta i że jak się tak powie, to góralom wystarczy, wiedzą o co chodzi. Miasto, bo był magistrat i było więzienie. Z całego Podhala ludzie zjeżdżali do miasta załatwiać interesy, albo ich przywożono, żeby zamknąć w więzieniu.

Skąd się wzięła tak nieortograficzna forma jego nazwiska, Staszek nie wie. Pradziadek był już przez "u" zwykłe, dziadek - Jaskółka.

Dziadek, pisarz gminny zmarł wcześnie i mama Staszka, Stefania jako najstarsza w domu 12-latka wychowywała 4 siostry i 2 braci. Zdołała jednak należeć do Młodzieży Wiciarskiej, przyjaźnić się z legendarną działaczką Wici Zofią Solarz.

Po wojnie, tak jak młyny wodne, komuna zamknęła folusze, gdzie się tłukło sukno na portki. Ojciec Hieronim, otworzył gremplarnię i sukno robił metodą tkacką. Rozpoczął pracę dla Cepelii i od niego trafiły do Nowego Jorku pierwsze polskie kilimy ludowe tkane na szerokich, 4-metrowych krosnach, nieznanych wcześniej na Podhalu.

Ale teatr się w Jaskułce obudził gdzie indziej. - Miałem w swojej "łacinnej" klasie w liceum pierepałki z panią od polskiego - zanurza się w jeszcze dawniejsze niż kazimierskie wspomnienia. - Bazgrałem jak kura pazurem, nie uczyłem się, a ona mi powiedziała, że będę recytował wiersz Broniewskiego "Do Anki", na szczęście nie patriotyczny. Pomyślałem, że nie będę się wygłupiał, ale w końcu uległem. Widownia nawet się wzruszyła, pierwszy raz poczułem jaka jest siła wypowiadanego słowa i co robi ze mną i z widownią. Urosłem o dwa metry. Miałem poczucie siły. Czułem się jak po narkotyku. Otworzyła się klapka, zaczęły konkursy recytatorskie, Teatr przy Świecach mgr Tadeusza Staicha, człowieka o ogromnej wiedzy literackiej, gdzie czytało się "Opowieści skalnego Podhala" Tetmajera.

Uwierzyłem, że ta gwara, za którą ciotki polonistki mnie gnębiły, ta gwara mówiona do Podhalan daje rodzaj wtajemniczenia, komunikacji z nimi. Miałem dwie miłości - góralszczyznę i Melpomenę. Wybór drugiej, mógł oznaczać rozstanie z pierwszą.

Z gumownika do teatru

Ale na krakowską PWST za pierwszym razem po maturze w 66 r. się nie dostał. Otrzymał lekcję pokory w postaci pracy w laboratorium chemicznym w nowotarskim Kombinacie Skórzanym, popularnie zwanym gumownikiem, bo wytwarzał gumowe podeszwy do butów. Po zmianach nocnych kierowniczce brakowało 4,5 kg spirytusu, czyli 9 litrów! - Pojąłem, co znaczy zaprzyjaźnić się ze starszymi kolegami, to było pierwsze poznanie brutalności poranków - wspomina.

Jednak w Marcu już jako student przez całe noce drukował z Grzesiem Warchołem ulotki o wydarzeniach w Warszawie. Już jako pierwszoroczniak, co było zupełnym ewenementem, został przewodniczącym uczelnianego ZSP i to nie będąc ani w ZMS, ani w partii. Na propozycję wstąpienia w jej szeregi, odpowiadał "Ja może chętnie, ale jeszcze nie dorosłem".

Po studiach w 71 r. pognało go do Koszalina, ale szukał innego, ambitniejszego teatru i już w następnym sezonie wylądował w Lublinie, gdzie w Osterwy swój znany na całą Polskę teatr kreował Kazimierz Braun, wystawiając m.in. dramaty Różewicza. Jaskułka najlepiej wspomina role Jordana w "Komu biję dzwon" Hemingwaya i pracę z potęgą reżyserii Lidią Zamkow. Ważne też było spotkanie z Tytusem Wilskim i reaktywowanym przez niego kabaretem Czart. - To Tytus - wspomina Stasio - nauczył mnie, że w tym zawodzie pije się od wieczora do rana. Gdy Lublin, jak to ma w zwyczaju wobec wielu wybitnych artystów, pozbył się Brauna, Jaskułka pojechał za nim na 4 lata do Wrocławia, gdzie we Współczesnym zagrał m.in. Hufnagla w "Operetce" Gombrowicza i w wielkim wydarzeniu, w "Annie Liwii" wg "Finnigan's Wake"

Jamesa Joyce'a.

A potem pod wpływem swego pedagoga z PWST Bohdana Hussakowskiego zatrzymał się na rok w Łodzi i został tam 15 lat, zdobywając m.in. w 81 r. główną nagrodę na opolskim festiwalu Klasyka Polska za tytułową rolę w "Pamiętniku Soplicy" Rzewuskiego w reż. Mikołaja Grabowskiego.

I domki i psie zaprzęgi

- Koledzy zaczęli mnie namawiać, żebym przeniósł się do Warszawy, bo jedna firma na Bródnie stawia promocyjne domki kanadyjskie - ciągnie wspomnienia Jaskułka. - Za trzecim razem zgodziłem się dla świętej zgody. Próbowałem grać w teatrze, ale rodziny nie mogłem wyżywić, więc 3 lata pracowałem w tej firmie.

Potem okazało się, że przyjemne jest wrócić do zawodu, ale to już nigdy nie było związanie się z teatrem etatem - wyjaśnia.

Dziś jest istnym omnibusem. Gra w filmie, w serialach, chociaż nie są to główne role i dopiero po "Plebanii" odróżnia go masowa widownia. 11 lat temu zaproszono go do Zawoi pod Babią Górą, żeby poprowadził wyścigi psich zaprzęgów, chociaż - jak sam mówi - wiedzę na ich temat miał tylko z lektury Centkiewiczów i Londona i nie odróżniał psa husky od malamuta.

- Przy -22 st. zapowiadałem tylko w koszuli i serdaku, to mi wąsiska do sitka przymarzły i mówiłem, że jestem dzwonnik z Notre-Dame, syćko mi zwoni i kolana i zymby i ta reszta - wspomina i dodaje: - Ale jak mi GOPR-owcy zaprzyjaźnieni przez niejeden kieliszek spirytusu (Dygresja: - Tyle różnych rzeczy robię, a piję tylko przy okazji), dali garcek z arbatką, jak durkło we wnuku, to mi się od razu ciepło zrobiło pod czupryną i w pięty. Teraz na zaprzęgi jeździ i gdzie indziej.

W latach 1977-94 prowadził Tydzień Kultury Beskidzkiej w Żywcu, przez 7 lat Festiwal Ludów Północy w Gdańsku. Były festiwale folklorystyczne w Gorzowie, Toruniu, Gnieźnie, Karniewie, Cepeliada we Wrocławiu i Jarmark Nowotarski w rodzinnym mieście.

Do Kazimierza się spóźnił dzień, bo w Poznaniu prezentował z sąsiadem przez płot Tadeuszem Woźniakiem "Ballady i romanse" (- Przyszedł do mnie kiedyś i pyta czy chciałbym się bawić w zabawę, która daje frajdę a niekoniecznie pieniądze, to przystałem, bo frajdę lubię mieć) z udziałem jeszcze żony Tadeusza Joli Majchrzak i jego syna Piotra. W zasadzie żyje wyłącznie na walizkach, czyniąc to jednak - autor tych słów jest wielokrotnym świadkiem - z pogodą godną pozazdroszczenia.

We własnych portkach

- W drugim roku występów w Kazimierzu zabrałem z domu w Nowym Targu własne portki, a góral - wyjaśnia Staszek - ma dwie pary portek, stare po ojcu do roboty i paradne do ślubu, które potem przechodzą na syna. Wziąłem ciupagę, kosulkę, kapelusik, tylko opasek miałem własny dopiero po 10 latach, bo wtedy kosztował 150$, więc 3-5 pensji. Jeżdżąc z Lubelską Estradą też korzystałem z tych bukowych portek, co to twarde jak buk. I dalej jestem zapowiadaczem. Pytają się mnie, jak to się panu nie znudzi? Najprostsza odpowiedź brzmi: Trzeba to lubić, lubić tych co występują i tych co słuchają. To podstawa. Jak ktoś tego nie lubi, nie ma co tu szukać.

Dzięki festiwalom zostałem przy gwarze góralskiej i mogę powtarzać za Wandą Czubernat:

"Fcom mi cie zabrać

moja gwaro.

Fcom Cię podeptać

ześ staro, brzyćko, niepotrzebno

moja mowo",

ale już z pełną z wiarą, że tak się nigdy nie stanie.



tekst:Andrzej Molik

artykuł z Magazynu Kuriera Lubelskiego z dnia 01.07.2005r.





Ostatnia zmiana:
kjaskulka @ sgsp edu pl
29/06/2005



Do góry






















     Pobierz Firefoksa teraz i podpal sieć!