Trans-Atlantyk
TRANS-ATLANTYK (1990)
© all rights reserved
Ekipa
- Autor: Witold Gombrowicz
- Adaptacja: Mikołaj Grabowski
- Reżyseria: Mikołaj Grabowski
- Scenografia: Jacek Ukleja, Tadeusz Paul
- Muzyka: Józef Rychlik
- Kierownictwo produkcji: Wielisława Rokicka
- Produkcja: Telewizja Polska (Łódź)
- Obsada aktorska: Mikołaj Grabowski (Gombrowicz), Jan Peszek (Gonzalo), Władysław Dewoyno (Tomasz), Bogusław Sochnacki (Minister Kosiubidzki), Janusz Śmiłek (Ignac), Ireneusz Kaskiewicz (Baron), Andrzej Herder (Pyckal), Marek Kołaczkowski (Ciumkała), Jarosław Pilarski (Radca Podsrocki), Marek Sobczyk (Rachmistrz Popacki), Andrzej Wichrowski (Cieciszowski), Ewa Wichrowska (Panna Zofia), Leon Charewicz (Księgowy Józef), Stanisław Jaskułka (Pułkownik Fichcik), Ewa Mirowska (Maestro), Roman Gancarczyk (Horacjo), Andrzej Głoskowski (Dr Garcyja), Henryk Staszewski (Malarz Ficinati), Alicja Krawczykówna (Dama w Gronostajach), Bogusława Pawelec (Dama Blondyna), Kazimierz Iwiński (Znakomity gość), Bogusław Semotiuk (Lizus), Halina Dobrucka (Dziewczyna), Paweł Kruk (Gość), Mariusz Żarnecki (Lokaj-Pokojówka), Cezary Rybiński (Lokaj-Pokojówka), Dariusz Siatkowski (Lokaj-Pokojówka), Aleksandra Krasoń (Pani Dowalewiczowa), Agata Piotrowska (Prezesowa Pścikowa), Małgorzata Rogacka-Wiśniewska (Panna Tuśka), Joanna Jankowska (Panna Muszka)
Źródło: http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/d521688
Recenzje
Słowo o "Trans-Atlantyku" (...) Poniedziałkowy Teatr Telewizji zaprezentował nam
(...) spektakl
według jednego z najlepszych dzieł Gombrowicza - "Trans-Atlantyk". Przedstawieniu wyreżyserowanemu
przez
Mikołaja Grabowskiego trudno cokolwiek zarzucić: było po prostu dobre. Jak na przyzwyczajenie
telewidzów
- może jedynie nieco zbyt długie. Ale była to przecież wierna adaptacja powieści. Twórcom
inscenizacji
"Trans-Atlantyku" udało się przede wszystkim ocalić Gombrowiczowski język, wydobyć jego
nadznaczenia
i niuanse, które "demaskują" i w krzywym zwierciadle charakteryzują tzw. polskość. I to polskość
- również
dzisiejszą. Miałem nieodparte wrażenie, że Gombrowicz portretuje i prześmiewa się nie tylko
z dawnych,
ale i ze współczesnych Polaków. Czy my jednak, tak naprawdę to korzystamy z gombrowiczowskiego
lustra?
A przydałoby się już nie tylko to gombrowiczowskie. Widać, nie ma jednak odważnych, którzy w
III Rzeczypospolitej
wytoczyliby walkę naszym przywarom, zaściankowym sposobom myślenia, ksenofobii, nowej głupocie,
czy koniunkturalnemu
"włazidupstwu". Szkoda. "Trans-Atlantyk" pozostaje więc nadal swoistym vademecum o Polakach;
vademecum
"klasycznym", "kłującym" acz na szczęście, jeszcze nie "upupionym". Grabowskiemu, Peszkowi,
Sochackiemu
i pozostałym aktorom poniedziałkowego spektaklu można pogratulować: grali po gombrowiczowsku!
Stanisław Zawiśliński
(Trybuna 6 III 1991)
"Trans-Atlantyk" Gombrowicza w reżyserii Mikołaja Grabowskiego pokazano w telewizji
na początku
marca. W miesiąc później nadano "Opis obyczajów" według Kitowicza. Dobrze, że mieliśmy okazję
do spotkań
z teatrem Mikołaja Grabowskiego. Jest materiał do porównań. Jest o czym mówić. Istnieje sporo
zbieżności
między "Trans-Atlantykiem" a "Opisem obyczajów". Wyznaczają one teatralną stylistykę Grabowskiego
i obszar
jego zainteresowań. Łatwo zauważyć, że Grabowskiego bawi szlachecka gawęda. Jeśli sobie
przypomnimy zarejestrowane
przed paroma laty w telewizji "Pamiątki Soplicy" według Rzewuskiego, to te trzy przedstawienia
ułożą
się w logiczny cykl. Najpierw Grabowski zajął się Gombrowiczem ("Trans-Atlantyk" w Teatrze
im. Jaracza
w Łodzi wystawił w 1981 roku). Potem zrobił "Pamiątki..." a w zeszłym roku zabrał się za
Kitowicza. Zatem
idąc niejako wstecz, reżyser drąży sarmacką kulturę. Język, mowa jest pierwszą jej warstwą. Rzecz
jasna,
inaczej ona wygląda w "Trans-Atlantyku", gdzie przecież w narracji mamy do czynienia z
wyrafinowaną stylizacją.
Język "Opisu..." nie jest w żadnym razie parodią - to jak najbardziej oryginalna, autentyczna
XVIII-wieczna
staropolszczyzna. Grabowski dochodzi jakby do korzeni pewnej tradycji językowej. Dalej są już
chyba tylko
"Pamiętniki" Paska. Reżyser bawi się wszystkimi charakterystycznościami mowy
szlachecko-staropolskiej,
jej melodią, rytmem, intonacją. Ale w jego teatrze chodzi o coś więcej niż celebrację ojczyzny-
polszczyzny.
Materia literacka teatru Gombrowicza jest niebywale trudna. Wprawdzie prozę teatru
Gombrowicza z
mniejszym lub większym powodzeniem przystosowano na naszych scenach, ale zaadaptować "Opis
obyczajów"
to nie lada sztuka. Kiedyś Schiller powiedział, że w teatrze da się wystawić nawet książkę
telefoniczną.
Myślę, że dzieło księdza Kitowicza może również być synonimem nieteatralnego tekstu. W sztuce
adaptacji
Grabowski kieruje się prostymi zasadami. "Trans-Atlantyk", a zwłaszcza "Opis" cechuje swoista
tautologia.
W tych przedstawieniach pokazuje się to, co się mówi. Grabowski nie szuka obrazowego ekwiwalentu
dla
słowa. Bo też gawęda, opowiadanie, mowa stanowią podstawowy żywioł tego teatru. Do jego
wyzwolenia nie
potrzeba wiele. Teatr Grabowskiego jest maksymalnie skromny i oszczędny w środkach. Proszę
zwrócić uwagę
na scenografię "Opisu" (w napisach końcowych telewizyjnego spektaklu w ogóle nie podano jej
autora).
Gra toczy się w Teatrze STU w pustej przestrzeni otoczonej z trzech stron widownią. Z tyłu
stoi krzyż.
Użyto jeszcze stołu i paru rekwizytów: blaszanej miski, scyzoryka, kieliszków, szklanek, a w
scenie dyngusa
wiadra, pompy, szlaucha. To chyba wszystko.
U Grabowskiego ważny wydaje się kostium. To,
jak są
ubrani aktorzy w "Opisie", zasługuje na osobną analizę. Ich stroje są mistrzowsko dobrane,
gdyż charakteryzują
indywidualne cechy osób, ale również odwołują się do typowości. Są realistyczne i symboliczne
zarazem.
Bohaterowie "Trans-Atlantyku" także noszą znaczące kostiumy, choć w większym stopniu daje tu
o sobie
znać karykaturalność. Baron np. ma na sobie smoking, a na głowie szlachecką czapę. Warto
zauważyć, że
sam Mikołaj Grabowski, występujący w roli narratora w obu spektaklach, ubrany jest w podobny
(jeśli nie
ten sam) pospolity garniturek. W "Trans-Atlantyku" ma jedynie dodatek: muszkę. Co sprawia,
że teatr
Grabowskiego nie ma nic wspólnego z formułą rapsodyczną? Że nie jest tylko do słuchania,
ale znakomicie
go się ogląda, także w telewizji?
Myślę, że w dużej mierze decyduje o tym aktorstwo. To
właśnie
gra aktorska
dodaje wystawionej literaturze ogromnego ładunku teatralności, widowiskowości. U Gombrowicza
sprawa wydaje
się naturalna: żywioł gry immanentnie tkwi w materii tekstu, określa po prostu Gombrowiczowską
filozofię.
Ale nie zawsze w teatrze udaje się chwycić tego byka za rogi. Łódzkim aktorom powiodło się
doskonale,
a Jan Peszek w roli Gonzala stworzył wielką kreację. Peszek, ze swą niebywałą witalnością
sceniczną,
pasuje jak ulał do teatru Grabowskiego. Bo u tego reżysera najbardziej liczy się dynamiczność,
naturalność,
dowcip, wyobraźnia i maksymalne zaangażowanie. Jeśli dodamy do tego zespołowość, to otrzymamy
prawdziwy
koncert gry, jak w "Opisie obyczajów".
Bałem się, że w telewizji krakowski spektakl zgubi coś
z tych
wartości. Kamera działa selektywnie, nie jest w stanie ogarnąć całości teatralnego żywiołu. Ale
widz
w Teatrze STU pewnie także wszystkiego nie chwyta. Ma nad kamerą przewagę: to on wybiera,
co chce oglądać.
Kamera daje natomiast telewidzowi inną możliwość: przybliża obraz, przez co widowisko nabiera
dodatkowego
smaku. Oczywiście spór o telewizyjne przeniesienie przedstawienia teatralnego, zwłaszcza
w konwencji
transmisji (bo w taki sposób zrealizowano "Opis"), ma nieco akademicki charakter. Liczy się
przede wszystkim
satysfakcja z oglądania ciekawego przedstawienia. Telewizyjna forma nieco bardziej, moim zdaniem,
zaszkodziła
"Trans-Atlantykowi". W jego drugiej części, w której objawia się ciemny świat Gonzala,
pokuszono się
o plastyczną metaforę przedstawionej rzeczywistości. Konsekwencja inscenizacyjna w ten sposób
częściowo
pękła. Zastosowane tricki, dość niefortunne, wprowadziły spektakl w rejony telewizyjnej
baśni. Chyba
niepotrzebnie.
Gdyby spróbować wyznaczyć wspólny mianownik dla "Trans-Atlantyku"
i "Opisu
obyczajów"
w warstwie, by tak rzec, ideowej, trzeba by tam wpisać pojęcie narodowej formy. Odwołanie się
do sarmackiej
tradycji, do szlacheckiej kultury służy Grabowskiemu do tropienia polskości i różnych jej
chorobliwych
przejawów. Przy pomocy Gombrowicza demaskuje naszą prowincjonalność i zaściankowość, które
przenoszą
się nawet na emigrację (a może tu właśnie szczególnie się uwidaczniają). "Trans-Atlantyk"
pokazuje rejestr
narodowych stereotypów, frazesów, urojeń. Postaci "Opisu" również robią "straśnie polskie
miny". Tu jednak
demaskacja następuje w sferze obyczajowej. Oglądając na scenie niczym w lustrze własne style
zachowań
przy ołtarzu i przy stole, chciałoby się za Gombrowiczem zawołać: "Pusto, Pusto". W obu
spektaklach
dużą rolę odgrywa śmiech. W finale "Trans-Atlantyku" wszyscy wybuchają śmiechem. Aktorzy wychodzą
z ról
i jakby chcieli powiedzieć: "Koniec i bomba, a kto widział, ten trąba". Śmiech spełnia tu
chyba funkcję
ozdrowieńczą, dystansującą od konfliktu Ojczyzny z Synczyzną. W "Opisie obyczajów" śmieje
się, wręcz
słania się ze śmiechu publiczność. Choć to śmiech gorzki, ma również walor oczyszczający. Myślę
jednak,
że dzieło księdza Kitowicza pod ręką Mikołaja Grabowskiego wykracza poza rozprawę z narodowym
charakterkiem.
Pod pozorami zgrywy kryją się tu wcale niebagatelne i dość rzadkie w naszym teatrze
odniesienia. "Opis"
bowiem, przy głębszym wejrzeniu, może stanowić znakomitą ilustrację do Bachtinowskiej "Twórczości
Rableaisego".
Opowiada przecież o walce karnawału z postem - odwiecznie wpisanej w ludzką naturę. Swym
spektaklem Grabowski
niespodziewanie wywołał refleksję z dziedziny antropologii kultury. Paradoksalnie, Kitowicz
okazał się
bogatszy od Gombrowicza. Trzeba przyznać, że dzięki telewizyjnemu spotkaniu z teatrem Mikołaja
Grabowskiego
odbyliśmy daleką podróż.
Wojciech
Majcherek
(Teatr 4/1991)
Ostatnia zmiana:
kjaskulka @ sgsp edu pl
2007-01-27